Earthdawn

#14806 2013-11-16 11:31:37

Carmel

Córeczka Tatusia

Zarejestrowany: 2012-11-01
Posty: 1633
Punktów :   12 

Re: Sesja

Carmel milczała. Zacisnęła usta w wąską kreskę, wyglądało na to, że jest poirytowana, ale nie wiadomo było dlaczego.


If I can't use the rules of love on the one I love, I'll use them on the ones I don't.

Offline

 

#14807 2013-11-16 13:33:58

Mistrz Gry

Administrator

Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 7419
Punktów :   20 

Re: Sesja

Głos zabrał Felsarin. Gad mówił wiele, ale o ostatnich dniach wspominał że relacje w drużynie podczas pielgrzymki były sporo lepsze niż do tej pory. Zaoferował się tez, ze jeśli dowództwo się zgodzi może pozostać neutralnym obserwatorem.
Czy jego słowa przekonały J'role? Tego nie wiedzieliście, bo gdy Złodziej zabierał sie do tego, aby coś powiedzieć wstał ów tajemniczy elf.
- Jeszcze ja! Ale na osobności! rzucił. Dopiero wtedy zwróciliście uwagę, na to ów mag ciągle wpatruje się w Eyeden.
- Zatem sad uda się teraz na naradę kwaśno powiedział szef Oka.
Zostaliście sami jeśli nie liczyć throalskich strażników. Zza drzwi zaczęły dochodzić jakieś podniesione głosy, najwyraźniej obrady były wyjątkowo ostre. Nie minęło nawet pięć minut, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Wypadł z J'role z wściekłością wypisaną na twarzy:
- Burdel a nie wojsko! rzucił przez zaciśnięte zęby Burdel! odwrócił się plecami do Was i popatrzył na wychodzącego Flinta I ty kurwa weźmiesz za to odpowiedzialność! Jak ona jeszcze coś spierdoli, to zdegraduję ciebie, rozumiesz?
Flint spokojnie pokiwał głową
- Tak jest panie generale. rzucił beznamiętnie.
J'role nadal się nie uspokajał:
- Gdyby... gdyby... nie to wszystko syknął do Eyeden Jużbyś leciała na Therę. Masz kurwa szczęście. Odraczam wydanie wyroku na czas nieokreślony. Pilnuj się! wyszedł trzaskając drzwiami. Ku drzwiom ruszyli też generałowie. Tylko Flint i Axelbaum pozostali w sali. Krasnolud podszedł do Eyeden i powiedział cicho:
- No cóż... było gorąco
Tymczasem Axelbaum zbliżył się do Thadda i Carmel:
- Naprawdę było aż tak źle? spytał wyraźnie zaniepokojony.

Offline

 

#14808 2013-11-16 13:39:45

Thaddeus

Oficer Throalu

Zarejestrowany: 2013-01-26
Posty: 1558
Punktów :   12 

Re: Sesja

Wojownik wzruszył ramionami i powiedział jakby ze smutkiem:

- Albo byśmy tolerowali jej widzimisię i wolną wolę, albo ktoś z nas nie dożyłby następnej odprawy. Była niepokorna i nie chciała słuchać.

Offline

 

#14809 2013-11-16 13:41:15

Eyeden

Morderczyni w bikini

Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 4418
Punktów :   11 

Re: Sesja

-Słyszałam. -Szepnęła dziewczyna szczerząc zęby ale tak by tylko Flint to zauważył. -Dzięki Flint. Ostatnią lekcję wzięłam sobie do serca. Zdaje się że wykazałam odpowiedni poziom pokory. -Rzuciła wciąż przyciszonym tonem głosu, ale swoim normalnym tonem.
-Nie martw się. Nie wpakuję Cię w większe kłopoty, koniec z płynięciem pod prąd. -Oznajmiła niemal uroczyście i zerknęła w stronę Ivvana. Uśmiechnęła się do niego a potem wróciła do rozmowy z krasnoludem.
-Są dwie rzeczy o których musisz się bezwzględnie dowiedzieć. Znajdziesz dla mnie chwilę?

Offline

 

#14810 2013-11-16 13:46:10

Mistrz Gry

Administrator

Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 7419
Punktów :   20 

Re: Sesja

- O jednej z nich chyba się dowiedziałem mruknął krasnolud Nie ma sprawy. Axel ? krzyknął do t'skranga Przyjdź z resztą za pół godziny, do tej karczmy przy nadbrzeżu, przy której wysiadaliśmy
T'skrang skinął głową i odwócił sie do Thadda:
- Znasz wyrok westchnął Jak to dalej widzisz?

Offline

 

#14811 2013-11-16 13:51:35

Eyeden

Morderczyni w bikini

Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 4418
Punktów :   11 

Re: Sesja

Dziewczyna zrobiła nieco ogłupiałą minę. Nie wiedziała o której z tych dwóch mówi Flint ale że trzeba było omówić obie... Eyeden jeszcze raz obróciła się do elfa i dała znak że za chwilę do niego dołączy.
-Dobra, zacznijmy od tego że...

Offline

 

#14812 2013-11-16 13:58:21

Thaddeus

Oficer Throalu

Zarejestrowany: 2013-01-26
Posty: 1558
Punktów :   12 

Re: Sesja

Thadd wzruszył ramionami, po czym zdał sobie sprawę, że za często wykonuje ten gest. Przeczesał włosy i spojrzał pułkownikowi prosto w oczy.

- Myślę, że możemy dalej sprawnie działać na rzecz Oka. Chociaż podejrzewam, że teraz ona i Ivvan mnie szczerze nienawidzą. Ale wierzę w jej dane słowo. - odpowiedział zdecydowanie.

Offline

 

#14813 2013-11-16 14:04:27

Mistrz Gry

Administrator

Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 7419
Punktów :   20 

Re: Sesja

- Dobrze powiedział Axelbaum Zatem chodźmy na krótki spacer

Offline

 

#14814 2013-11-16 14:09:53

Thaddeus

Oficer Throalu

Zarejestrowany: 2013-01-26
Posty: 1558
Punktów :   12 

Re: Sesja

Thadd wyciągnął rękę do Carmel, Ivvana natomiast wahał się zaczepić - nie był pewien jego reakcji. Ruszając z Axelbaumem zaczął:

- Nie wiem czy to nam przypadnie zadanie wyruszenia na Morze Aras, ale zdobyłem pewną informację o Utnapisztinie. Otóż...

Offline

 

#14815 2013-11-16 15:02:02

Mistrz Gry

Administrator

Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 7419
Punktów :   20 

Re: Sesja

[Rozumiem, że mówisz co wiesz? ]
Axelbaum pokiwał głową:
- Proszę, proszę... Flint będzie musiał mi sporo zabulić zatarł ręce zadowolony Nawet nie wiesz ile to upraszcza w naszej misji. A co do niej to... Axelbaum spojrzał w tłum Dawców Imion przy porcie i nagle krzyknął:
- Marlowe!?
T'skrang obrócił się zaskoczony:
- Axelbaum stary druhu! O jest i Carmel! Uszanowanko! I... przez chwilę myślał Pan Thaddeus! A reszta? zapytał lekko zaniepokojony.
- Są w karczmie z Flintem. A co ty tu robisz? Wreszcie uległeś Francesce? wesoło rzucił Axelbaum.
Marlowe sposępniał.
- Jestem wam winny opowieść. Chodźmy do karczmy. Flint też będzie zainteresowany. Mieliście szpiega w Urupie.
Axelbaum przez chwilę badał Marlowe'a wzrokiem, by odpowiedzieć:
- Dobrze, porozmawiamy przy kuflu piwa

Offline

 

#14816 2013-11-16 16:04:18

Eyeden

Morderczyni w bikini

Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 4418
Punktów :   11 

Re: Sesja

Po chwili rozmowy z Flintem Eyeden ruszyła z nim ku Ivvanowi. Nie wyglądała już tak radośnie jak jeszcze przed chwilą ale dała elfowi znak, że wszystko w porządku. Przyjrzała mu się uważnie. Niepokoił ją jego stan, ale w końcu będą jeszcze mieli czas na opowieści. Uśmiechnęła się pogodnie do Ivvana i ograniczając się do krótkiego powitania rzekła:
-Dobrze Cię znowu widzieć. Niedługo przyjdzie czas na wyjaśnienia. Teraz Flint chce nam opowiedzieć o kolejnej misji, wiec może lepiej chodźmy...

-------
-Pan Marlowe...? -Zdziwiła się Eyeden przekraczając próg karczmy. Reszty zebranego wcześniej towarzystwa zdawała się nie zauważać. Przywitała się z tskrangiem grzecznym uśmiechem choć wciąż była trochę oniemiała. -Najpierw nie widzimy pana przez kilka miesięcy a teraz proszę...

Offline

 

#14817 2013-11-16 16:31:47

Mistrz Gry

Administrator

Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 7419
Punktów :   20 

Re: Sesja

- Skoro jesteśmy tu już wszyscy zaczął Marlowe opowiem Wam co się zdarzyło w Urupie. zerknął w stronę baru Elssar siądź razem z nami i przynieś piwo. powiedział do młodego i przystojnego elfa.

Offline

 

#14818 2013-11-16 16:38:14

Mistrz Gry

Administrator

Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 7419
Punktów :   20 

Re: Sesja

Marlowe i ostatnia sprawa

Pewien król był już stary i czuł, że śmierć zbliża się wielkimi krokami. Komu zostawić królestwo? Miał król trzech synów i postanowił, by los rozstrzygnął za niego. Kazał synom przynieść pięć czapek: trzy czapki białe i dwie czarne. Zawiązał synom oczy i założył im na głowy czapki - każdemu założył po białej czapce. Gdy synowie zdjęli opaski z oczu, zobaczyli dwóch pozostałych braci w białych czapkach, żaden z braci nie widział, jaką czapkę ma na własnej głowie. A stary król ogłosił: "Który z was powie mi, jakiego koloru czapkę ma na głowie, ten dostanie po mnie królestwo." Synowie myśleli, patrzyli jeden na drugiego i żaden nie umiał dać prawidłowej odpowiedzi. W końcu jeden z nich wstał i rzekł: "Mam na głowie białą czapkę!"

W karczmie jak to w karczmie było gwarno. Dwa podpite trolle siłowały się na ręce, a kamraci głośno ich dopingowali. Po przeciwnej stronie trwała ożywiona dyskusja na temat wojny z Therą i roli w niej Urupy. Wszystko wskazywało na to, że ludzie popierający neutralność miasta, za chwilę wezmą się za łby z prothroalskimi elfami. Marlowe siedział w ciemnym wnętrzu i skupiał myśli nad starą krasnoludzką zagadką o królewskich synach i czapkach. Oczywiście znał rozwiązanie, powtarzał zagadkę w głowie, wyobrażając sobie że jest młodym uczniakiem, który słyszy to pytanie po raz pierwszy. Stawiając logiczne wnioski dochodził do rozwiązania, jednocześnie odrzucając wiodące na manowce błędne założenia. Trwało to kilka minut nim t'skrang przeanalizował wszystkie możliwości. Raz jeszcze powtórzył sobie rozwiązanie i poczuł jak budzi się w nim magiczna energia – rytuał karmiczny można było uznać za zakończony. Uśmiechnął się do siebie, otworzył oczy i sięgnął po kufel ciemnego, korzennego piwa. Dopiero wtedy zobaczył stojącego obok stołu strażnika.
- Nie chciałem przeszkadzać – powiedział młody chłopak przepraszająco. Zdjął hełm i usiadł obok.
- Napijesz się? - zapytał Marlowe.
- Przykro mi, ale nie mogę. Od kiedy Tirul został naszym szefem, zaczęli pilnować, abyśmy nie pili na służbie.
- No proszę, proszę. Ten pijus na starość, zrobił się zupełnie nieznośny. Zatem czego chce ode mnie miasto?
- Nie przychodzę w imieniu miasta. Przysłał mnie pan Fuger. Chce żeby poszedł pan ze mną do jego domu. Pragnie, aby podjął się pan pewnej sprawy.
Marlowe milczał chwilę, zanim się odezwał.
- Najbogatszy bankier w mieście chce czegoś ode mnie?
- Pańska sława, pana wyprzedza – uśmiechnął się młody strażnik.
- No cóż, zatem nie wypada mi odmówić.
T'skrang wstał w ruszył do baru. Rzucił karczmarzowi kilka srebrników, a potem podszedł do młodego elfa kokietującego jakas znudzoną pomywaczkę. Nie zastanawiając się wiele, Marlowe złapał elfa za ucho i pociągnął za sobą:
- Ruszaj tyłek, Elssar. Robota czeka.

***

- Wielkaaaaaaa parada!!!!! – głos herolda i odgłos miarowego uderzania w bębenek dochodził nawet do domu Fugerów – Biżuteria Ludów Zza Morza!!! Throalskie złoto!!! Therańskie latające łodzie!!! – krzyczał dzieciak.
- Co niby jest takiego fascynującego w tych latających łodziach? – Marlowe odwrócił się od otwartego okna i spojrzał na Fugera. Bankier był postawnym, smagłolicym człowiekiem o szlachetnych rysach twarzy. Ktoś mógłby powiedzieć, że w jego żyłach płynęła therańska krew. Marlowe wiedział jednak, ze człowiek odebrałby to jako najgorszą zniewagę – jego ród pochodził znad morza i bankierzy zawsze to podkreślali. Czy to ubiorem, czy stylem bycia czy wysokimi datkami na rozwój miasta.
- To dwuosobówki – zimno rzucił Fuger – Malutkie, zwinne, bardzo szybkie. Jakiś prototyp.
- Mają rozmach skurwysyny – skomentował Poszukiwacz  Prawdy – No więc… Co tu mamy Elssar?
Elf podniósł głowę znad ciała.
- Dwie rany w okolicach szyi. Celne strzały z kuszy. Brat pana Fugera wszedł nocą do gabinetu i spotkał tu włamywacza. Złodziej stał mniej więcej tam gdzie pan, panie Marlowe. Miał gotową kuszę. Wystrzelił. Potem gdy brat pana Fugera już leżał, włamywacz wystrzelił po raz drugi. Następnie uciekł przez okno.
Marlowe kiwał głową:
- Co wydaje ci się dziwne? – zapytał przyglądając się szufladom starego dębowego biurka.
Przez chwilę panowało milczenie, ale wreszcie elf odezwał się.
- Poszło zbyt szybko.
- To znaczy? – Marlowe nie podnosił wzroku, tylko delikatnie otworzył jedną z szuflad.
- Osoba, postrzelona z kuszy, nawet w szyję powinna żyć jeszcze dostatecznie długo, aby narobić sporo hałasu. Tutaj zaś…
- Sprawdź dolną część ciała – rzucił Poszukiwacz Prawdy i wyjął zawartość szuflady.
- To prywatna korespondencja – wtrącił się nagle Fuger.
- Uhm… - Marlowe oglądał zapisane karty, ale nie wczytywał się w nie – Clang, Clang, Clang… ciekawe… - mruczał.
- Jest! – wykrzyknął Elssar oglądając lewą nogę nieboszczyka – niewielka rana. Wokół czarna opuchlizna. Ewidentnie trucizna. Ale rana jak od…
- Strzałki do rzucania – podchwycił t’skrang gwałtownie unosząc głowę.
- Nieeee – elf nadal oglądał goleń – coś większego. Jakby bełt, ale nie wystrzelony, tylko rzucony. Wszedł zbyt płytko. Do tego pod jakimś dziwnym kątem.
Poszukiwacz Prawdy odstawił listy na swoje miejsce i podszedł do zwłok.
- Wygląda na to, że ktoś – mówił Elssar – rzucił go leżąc na ziemi. Albo był wietrzniakiem – zakończył i uśmiechnął się, patrząc na t’skranga.
- Albo…? – zawiesił głos Marlowe.
- Nie ma już żadnego albo.
Ogon Poszukiwacza Prawdy zwinął się w ósemkę i nagle wyprostował, z całych sił uderzając elfa w potylicę.
- Ałaaa! – Elssar chwycił się za tył głowy – T’skrang! Albo jakiś t’skrang cisnął zatruty bełt ogonem.
- Bardzo dobrze – pochwalił go Marlowe – ale zostaniemy przy wietrzniku, to bardziej prawdopodobne. A teraz pobierz próbkę trucizny.
- Panowie… - przerwał im Fuger – po tym co tu zobaczyłem, wiem już że nie zmarnuje swoich pieniędzy. Chcę żebyście znaleźli mordercę mojego brata.
- Pan wybaczy – Marlowe powoli ważył słowa – ale jeszcze nie wiem czy weźmiemy tę sprawę. Decyzję podejmiemy wieczorem. Obiecuję, że zostanie pan niezwłocznie powiadomiony.
Fugera wręcz wryło w ziemię. Elssar skulił głowę, obawiając się, że bankier za chwilę wybuchnie. Tak się jednak nie stało. Drzwi otworzyły się i do środka wszedł jeden z pracowników banku:
- Ktoś w sprawie Clanga – powiedział półszeptem.
Fuger wyszedł z biura bez jednego słowa.

***

Tego jednego nie mógł jej odmówić. Klasy. Widział wiele samic, wszelkich ras i kultur, ale ona… Cóż, pozostawiała w tyle, większość z nich. O ile nie wszystkie.
Szła ku niemu przez zadymione wnętrze „Ostrygi”, a jej ogon, uniesiony do góry, kołysał się hipnotycznie to w lewo, to w prawo. W tym samym rytmie kołysały się jej biodra. Marlowe przełknął ślinę i podniósł wzrok, gdy już zbliżyła się do stołu. Piersi, jak na przedstawicielkę tej rasy miała wyjątkowo obfite. Czasem zastanawiał się, czy nie przeszkadzają jej w walce, bo przecież jako Fechmistrzyni niejednokrotnie musiała toczyć pojedynki. Teraz jednak jego myśli krążyły wokół zupełnie innych tematów. Takich, które powodowały szybsze bicie serce.
- Przeszkadzam? – odsunęła krzesło i usiadła na wprost Poszukiwacza Prawdy.
- Teraz to już bez znaczenia – odburknął.
- Och, jakie ciepłe przyjęcie – uśmiechnęła się do przechodzącego obok kelnera i złożyła zamówienie – Co to za pajace? – ruchem brody wskazała na drzwi.
- To byli moi przyjaciele – powiedział beznamiętnie Marlowe.
- Powinieneś zatem lepiej dobierać przyjaciół. Takie obdartusy źle wpływają na reputację. Nie będziesz miał potem zleceń.
- Chcesz mi coś powiedzieć, Francessco?
- A owszem – nagle spoważniała  - Wróć ze mną. Przebłagam jakoś shivallahalę. Zgodzi się.
Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Znów go zaskoczyła. Przyznał szczerze, że wychodziło jej to znakomicie.
- Jeszcze jedna sprawa i to przemyślę.
- Jeszcze jedna sprawa. Zawsze to powtarzasz – mruknęła – kto tym razem? Niech zgadnę. Fuger?
- Zgadza się – kiwnął głową – Przyłapał włamywacza myszkującego w swoim biurku i niestety przypłacił to życiem.
Zapatrzył się w sufit i milczała dłuższą chwilę. Gdy przyniesiono niewielką szklanicę, wypełnioną błękitnym płynem, wychyliła ją duszkiem. A potem zapytała:
- Myślę, że to czego szukał złodziej jest odpowiedzią. Zgłębiłeś korespondencję Fugera?
Marlowe zamyślił się.
- Jeszcze nie wiem czy wezmę tę sprawę – powiedział ważąc każde słowo.
Uśmiechnęła się, a wtedy do gospody wszedł miejski posłaniec. Podszedł od razu do Marlowe’a.
- Oto list od pana Fugera – powiedział i wręczył Poszukiwaczowi krótkie pismo.
- Co to takiego? – dopytywała się Francessca.
Marlowe odłożył list na stół.
- Fuger się wycofuje. Nie chce – zerknął na tekst – mącić spokoju brata.
Omal nie podskoczyła z radości.
- A więc… a więc popłyniesz ze mną do v’strimon?
Marlowe spojrzał na nią, ze źle skrywaną złością:
- Wręcz przeciwnie. Właśnie podjąłem decyzję, biorę tę sprawę.
Gdy Poszukiwacza Skarbów opuszczał „Ostrygę” nadal siedziała przy stole tępo wpatrując się w niezbyt czysty blat. Uniosła głowę gdy Marlowe otworzył drzwi. Fala światła oślepiła ją na moment, a potem t’skrang zniknął na zewnątrz.

***

- Gdzie idziemy? – zapytał Elssar ziewając przeciągle.
- Lepiej nie pytaj – Marlowe nie był w nastroju do rozmowy – Zresztą jesteśmy już na miejscu.
- Sklep „Niezłe ziółko” – elf przeczytał napis na szyldzie i skrzywił się nieznacznie.
- Uważaj, ma dziwne poczucie humoru – rzucił Marlowe przed wejściem.
Wewnątrz, w ciemnych i pachnącym ziołami pomieszczeniu krzątał się przygarbiony troll. Odwrócił się i gdy ujrzał przybyszy powoli, odstawił fiolkę którą właśnie trzymał w dłoni.
- Poszukiwacze Prawdy? – Czego szukacie w moim sklepie? Nie sprzedaję prawdy – roześmiał się.
Elf i t’skrang wymienili znaczące spojrzenia.
- Wiedzy – Marlowe skinął głową na elfa, a ten podał sprzedawcy niewielkie zawiniątko.
Troll otworzył je i przyjrzał się zawartości przez chwilę. Zbliżył je do nosa i powiedział:
- W innej sytuacji obstawiałbym kilka różnych paraliżujących substancji. Dziwnym trafem parę dni temu, ktoś kupił cały mój zapas złotokapu.
- Ktoś? – ogon Marlowe’a nieznacznie się uniósł.
Troll przeszedł za ladę i zaczął sprzątać, leżące tam pęki ziół.
- Mam problemy z pamięcią. Znachor zalecił mi okłady ze srebra, ale sami wiecie jak trudno je dziś znaleźć.
Elssar rzucił na ladę kilka srebrników. Troll westchnął i zgarnął je do kieszeni.
- Stosuję kurację już od wielu tygodni. Organizm się przyzwyczaja.
Marlowe sięgnął do pasa i podał sprzedawcy garść srebrników. Zobaczył, że sakiewka smutno zwiotczała.
- O! Działa! Pamiętam! – roześmiał się troll – Nie przedstawił się, ale akcent go zdradził. Thera.
Elssar i Marlowe zgodnie pokiwali głowami.
- To był ork – dorzucił zielarz.
Marlowe bez słowa ruszył ku wyjściu. Już na schodach odwrócił się do trolla
- Dużo tego wziął?
- Dużo.
T’skrang zastanowił się.
- Nie miałeś tyle na składzie, prawda? Przysłał kogoś po odbiór towaru?
- Zgadza się – troll miał niewyraźną minę – Wietrzniaka. Nie znam go, ale ponoć tutejszy.
- Ktoś od Aulusa Fabera? – zapytał Elssar gdy znaleźli się na zewnątrz.
- Mam taką nadzieję. Bo jeśli nie, to mamy poważny problem.
- Co zamierzasz?
- Poczekać kilka dni. Puścić plotkę po mieście, że się przy tym kręcimy. A potem…
-??
- Złożyć wizytę Aulusowi.
Elssar pokiwał głową, coś jednak go dręczyło:
- A co z tym wietrznikiem?
- To należy do ciebie. Znajdź go.

***

Kilka następnych dni  różniło się od siebie jedynie ilością wypitego piwa jopejskiego, które podawano w „Ostrydze”. Marlowe zaczynał już podejrzewać, że przynęta nie chwyci. Wychodził właśnie z karczmy, by nieco odetchnąć miejskim powietrzem, gdy z rozpędu wpadł na wielkiego trolla. Uniósł głowę i spojrzał prosto w oczy wielkoluda:
- Ooo… Gr’g! Co robisz w Urupie? Przyjechałeś sprzedać plony?
Oczy trolla zwęziły się niebezpiecznie.
- Marlowe! Nie pozwalaj se! – zza pleców trolla wyłoniło się dwóch jego pobratymców.
- Przyprowadziłeś rodzinkę? – zapytał t’skrang – To pewnie twoi bracia, co? Podobni jak dwie krople wody, w wiejskich klanach….uugh…. – zajęczał gdy pięść trolla spadła na jego ramię. Pochylił się do przodu, a wtedy kolano przeciwnika wylądowało na jego  twarzy. Poszukiwacz poleciał do tyłu i z głośnym chlupotem wylądował w kałuży.
- Uhhh… specyficzne powitanie – stęknął nawet nie próbując się podnieść.
- Ni żartuj tak wincej! – rzucił Gr’g. Zrobił dwa kroki w przód i nachylił się nad leżącym – Wisz dobrze, ze jestem z Urupy! I jeszcze cuś. Zostaw no, tego Fugera. Pywien pan dobrzu Ci radzi.
- Sssssccco to za akcent? – zapytał Marlowe nadal się nie ruszając – Krowia Wólka? Chyba tak. To charakterystyczne „wincej”!
Trolle nie wytrzymały. Dobiegły do powalonego t’skranga i wymierzyły mu kilka potężnych kopniaków w żebra.
- Ja żem kurna z Urupy! – wrzasnął G’rg – Nie z żadnej wiochy!
- Przepraszam… - wyjęczał Marlowe – pomyliłem się.
- No! – napastnik pomachał mu pięścią – Ino żeby się to nie powtórzyło. I pamintaj, zostaw tygo martwego Fugera, albo źle skuńczysz!
- Pomyliłem się – kontynuował Poszukiwacz, gdy trolle odwróciły się i zaczęły odchodzić – To nie Krowia Wólka! To Kozia Wólka! Ewidentnie!
Gr’g dopadł go w dwóch susach i jednym ciosem pięści posłał w odmęty nieświadomości.
***
- Na Pasje! – krzyknął Marlowe, gdy Francessca przyłożyła mu okład do podbitego oka – Rób to delikatniej kobieto!
- Nie jęcz! – t’skrangijka była nieubłagana – Kto cię tak urządził?
- Ten wieśniak Gr’g.
- Wieśniak? Przecież pochodzi z Urupy.
Marlowe jedynie wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu.
- Czego chciał? – dopytywała się Francessca, nieco delikatniej przemywając zranione oko.
- Przekazać, że pan Fuger nadal nie jest zainteresowany moimi usługami.
- Myślisz, ze to bankier go wynajął?
- A niby kto?
- Fuger zrobiłby to delikatniej. Może Thera – ręka Fechmistrzyni delikatnie zadrżała.
- Auuuu!!! - wrzasnął Marlowe – Może. Pójdę do ambasady, rozmówię się z Aulusem.
- Nie lepiej byłoby… - Francessca zawiesiła głos.
- Co takiego?
- Dać sobie spokój?
- To ostatnia sprawa! Obiecuję ci – Marlowe spoważniał – Jeśli po tym wszystkim... nadal będziesz chciała... wrócimy nad Ban. Razem! – dokończył twardo.
Fechmistrzyni tylko westchnęła. Wiedziała, że wobec takiego tonu nie pozostało jej nic więcej.
- Mam prośbę – powiedział po chwili t’skrang – Nie wiesz, gdzie przebywa Dyntaris? Ten głosiciel Lochosta?

***

Ambasada Therańska zawsze zadziwiała Marlowe’a. Nie należał do osób szczególnie interesujących się światową polityką, ale w kwestiach związanych z Urupą starał się być na bieżąco. Zawsze podziwiał zdolności teherańskich budowniczych, ale nigdy nie rozumiał potrzeby ładowania tylu srebrników w budynek ambasady. Można było wyszkolić za to więcej szpiegów, albo pułk wojska. A co z tego miało Imperium? Nic, zupełnie nic.
Tak samo myślał i teraz, gdy szybkim krokiem śpieszył na spotkanie z Aulusem Faberem. Therański ambasador przyjął go z miejsca, jednak nie w swoim biurze, a w niewielkim umieszczonym gdzieś przy bocznym korytarzu, pokoju. Wprawdzie zakurzone, pełne papierzysk i przepełnionych szaf otoczenie pozostawiało wiele do życzenia, jednak strój elfa był nienaganny. Długa szara szata, skrojona według najnowszej mody, mocno odbiegająca jednak od klasycznych tóg, jakie najczęściej przywdziewali Theranie, podkreślała dostojność ambasadora. W oku złocił się ozdobny monokl, a włosy opinało coś na podobieństwo złotej obroży. Długie i ostro zakończone uszy przyozdobił nausznicami w kształcie niewielkich liściastych gałązek. Mimo, niewielu elementów, strój ten był dość dziwaczny lub jakby powiedział to obywatel Imperium, ekstrawagancki. Nie ze względu na ilość czy skomplikowanie, bo tutaj Aulusowi wiele brakowało do therańskiej średniej, a raczej ze względu na dobór elementów i ich symboliki. Trudno było dociec, co taki układ miał symbolizować. Marlowe był jednak ostatnim, który zaprzątałby sobie tym głowę.
- Nie zabiorę panu zbyt wiele czasu – zaczął Marlowe, a Aulus  jedynie skinął głową nie unosząc jej jednak, jakby nie brał pod uwagę innej możliwości – Co pan wie o zabójstwie Fugera?
Elf powoli podniósł wzrok. Spojrzał Poszukiwaczowi prosto w oczy, było w tym spojrzeniu tyle nienawiści i złości, że Marlowe omal nie cofnął się o krok.
- Czy pan mnie podejrzewa? – zapytał ambasador.
- Nie – krótko uciął t’skrang .
Therańczyk nic nie powiedział, tylko patrzył wyczekująco na gościa.
- Zbieram informacje – zdawkowo rzucił Poszukiwacz.
- Zaszedł pan dość daleko od miejsca zbrodni.
- To prawda.
- Mogę wiedzieć, dlaczego akurat tutaj?
- Nie może pan.
Oczy Fabera, na krótką chwilę rozbłysły gniewem. Elf jednak nic nie powiedział. Odwrócił się do niewielkiego okna i rzucił przed siebie:
- To duża strata dla miasta, dlatego i tylko dlatego pomogę panu – mówił cedząc słowo po słowie – Brat pana Fugera, rozpowiada że jego brat zginął od zatrutego bełtu. Tak się składa, że kilka dni temu straciłem dwóch ludzi przy kaerze Otosk.
- To dość niebezpieczne miejsce – rzucił beznamiętnie Marlowe.
- To prawda – zgodził się ambasador – Ale nic nie wiem o latających tam zatrutych strzałkach. A raczej nic nie wiedziałem. Dopóki nie przyniesiono ciał moich ludzi.
- Czy mógłbym je obejrzeć? Może…
- Nie mógłby pan – Aulus odwrócił się i uśmiechnął triumfująco.
Marlowe sięgnął za pazuchę i wyjął skręcone liście tytoniu.
- Pali pan? – zapytał.
W odpowiedzi, otrzymał spojrzenie z olbrzymią ilością pogardy.
- Szkoda – mruknął – Ale dziękuję za istotną wskazówkę.
- Czeka pan na coś czy wychodzi? – zapytał ambasador po chwili dziwnego milczenia ze strony t’skranga.
- W zasadzie to czekałem. Chyba się jednak nie doczekam – Marlowe ruszył do drzwi  i wyszedł bez jednego słowa pożegnania. Gdy tylko znalazł się na placu przed ambasadą, ruszył ku czekającemu Elssarowi.
- I co? I co? – dopytywał się elf.
- Wiem już wszystko – Marlowe zapalił skręta i zaciągnął się dymem.
- To Aulus zabił? – omal nie krzyknął uczeń.
- Jest gorzej niż myślałem – westchnął t’skrang. Przez chwilę gmerał pod koszula, by wydobyć na wierzch, oprawiony w złoto, czerwony kamień szlachetny – Słuchaj uważnie! – zwrócił się do ucznia – Zaniesiesz to Dyntarisowi i podziękujesz za opiekę Lochosta. Potem udasz się do handlarza tytoniu i kupisz mi zapas na… trzy dni. Następnie powiesz Francessce, że… albo nie nic jej nie mów. Szukaj dalej tego wietrzniaka, a… gdybym nie wrócił zapomnij o sprawie i znajdź sobie lepszego nauczyciela.
- Ale… - na twarzy elfa malowała się cała gama uczuć, od strachu aż po ciekawość.
- Nie odpowiem na żadne z twoich pytań. Jeszcze nie teraz – krótko uciął t’skrang – Dopiero po powrocie.
- Powodzenia – rzucił Elssar na odchodne, siląc się na uśmiech.
- Powodzenia – odpowiedział Marlowe, uśmiechając się szczerze.

***

Czuł się naprawdę mały, gdy stał przed jednym z wejść do tego kaeru. Umieszczone ponad sto metrów nad poziomem morza cztery olbrzymie groty budziły lęk. Mówiono, że znajdują się tam szczeliny w przestrzeni astralnej prowadzące do innych wymiarów. Marlowe wiedział, że to nieprawda. Przynajmniej pierwszy poziom jaskiń można było penetrować. Nie było to zajęcie ani przyjemne ani bezpieczne, ale z pewnością nie groziło wessaniem do innego świata. T'skrang otrząsnął się z czarnych myśli, czekała go jeszcze druga droga ku wejściu. Można było zejść ku grotom, po wąskiej ścieżce. Ruszył w dół i wtedy ozwało się morze. Z całą swoją potęgą, jakby chcąc zatrzymać t’skranga, fale uderzyły w klify. Na całe szczęście nie sięgnęły aż tak wysoko. Poszukiwacz schodził w dół, to łapiąc się skalnych występów to zsuwając się, ku morzu. Wreszcie wylądował na półce skalnej tuż przed pierwszym wejściem do starego kaeru. Zrobił krok w przód i pochłonęła go ciemność. Nienawidził tego miejsca, przepełnione strachem, bólem i śmiercią przypominało niezagojoną ranę. Coś zaszeleściło w mroku. Marlowe sięgnął po swoją Czarną Broń, ale w porę zatrzymał rękę. Nie przyszedł tu aby walczyć ze złem. Tym bardziej, ze wobec tego akurat zła był nic nie znaczącym pyłkiem. Lepiej zatem było pozostać niewidocznym, niż dać się zdmuchnąć.
Spojrzał w astral. Nie mylił się rozwiązanie leżało tuż pod jego nogami. Zniszczona derka, resztki ogniska. Ktoś tu obozował. Ale kto mógłby nocować w miejscu takim jak to? T’skrang bał się odpowiedzieć samemu sobie. Powoli uniósł derkę. Poza zapachem potu, kurzu i pleśni było w niej coś jeszcze. Jakaś daleka lecz charakterystyczna nuta, która Marlowe rozpoznałby wszędzie. Orichalkium.
Wiedział, że nie musi już wchodzić do wnętrza kaeru, a mimo to nie poczuł się ani odrobinę raźniej.

***

Urupa powitała go wschodem słońca. Kochał to miasto, a ono kochało jego. Kochał jego szare kanciaste budowle, tak różne od splendoru Travaru, starożytnego piękna Parlainth czy ponurej dostojności Thoralu. Może tylko w Wielkim Targu czułbym się jak u siebie w domu, ale tam nie było oceanu. Oceanu, który teraz pokryty różowawą mgiełką niczym, rumieńcem spłoszonej panny, srożył się w sztormie, zapowiadając rychłe nadejście pory deszczowej. Marlowe naciągnął na głowę kaptur. Poczuł jak uaktywnia się magia starego, wytartego płaszcza. Po ciele t’skranga rozlewa się przyjemne ciepło. Wspomniał starego umierającego przyjaciela, który sprezentował mu ów ubiór. Minęły miesiące nim Marlowe wplótł w płaszcz kilka wątków i odtąd płaszcz chłodził go latem, a ogrzewał jesienią. Spojrzał ku Urupie i ujrzał jak miasto budzi się do życia. Kilku co odważniejszych marynarzy wypływało w morze, na połów za nic mając sobie szalejący wicher. Poszukiwacz śledził wzrokiem sylwetki chyżych kutrów – znał je wszystkie. Był Jednooki Zizu wietrzniak, ze słynnej rodziny trubadurów, który zawsze jednak marzył o morzu i prostym życiu w Urupie, była Igrid piękna kobieta, o ożenku z którą marzył niejeden bogaty mieszczanin, lecz ona wybrała Protada, małego i grubego kupczyka z portowej dzielnicy. Płynący na przedzie żółty kuter należał zaś do Ulguna, trolla, oddanego przyjaciela Marlowe, z którym t’skrang wychylił niejeden kufel piwa. Gdzieś z boku płynął zupełnie inny statek – niewielka czarna łódka, przypominająca raczej trumnę niż okręt. Poszukiwacz westchnął – to Szalony Dżon, stary ork który stracił majątek podczas podróży za morze Arras. Twierdził potem, że jego okręt został zatopiony przez spadający z nieba kamień. Nikt mu nie wierzył i właśnie dlatego nazwano go Szalonym. Marlowe pokręcił głową i spojrzał na miasto. Dzielnice biedoty płonęły już dziesiątkami świateł. Wstawali do pracy robotnicy, kamieniarze, kopacze rowów melioracyjnych, brukarze, zamiatacze ulic, biedni tkacze, kuchciki –szara, bezimienna masa, która przez kilkanaście długich godzin będzie pracowała w pocie czoła, by wieczorem przy kubku wina, słuchać opowieści o takich jak on. Marlowe’a jakoś to nie cieszyło. Daleko mu było wprawdzie, do tych szaleńców z północy głoszących Nowy Ład i równość społeczną – nienawidził ich tak samo, jak teherańskich łowców niewolników, uważał że jedni i drudzy wyznają Dis, tyle że Theranie robili to przynajmniej otwarcie. Mimo to drażniła go ta straszliwa nierówność, która sprawiała, że jeden rodził z magią we krwi, pchnięty palcem przeznaczenia jak powiedziałby jakiś orczy mędrzec, ku wielkim czynom, zaś drugi całe swe życie spędzał w lepiance, spijając jedynie opowieści o czynach tego pierwszego.
Odepchnął od siebie czarne myśli i wciągnął w płuca zapach morza przemieszany ze swądem portowego miasta. To przypomniało mu jeszcze o czymś. Byli wśród tych biedaków, jak i tych naznaczonych przez magię, ci którzy grali według własnych reguł. Kradli, kłamali, zabijali, oszukiwali – po co? Marlowe cały czas zadawał sobie to pytanie. Co skłania spokojnego i uczciwego Dawcę Imion do wpakowania siekiery w głowę sąsiada? Przecież nie worek rzepy, o który przed chwilą się pokłócili. Marlowe chciał wierzyć, że było coś więcej, jakiś czynnik który determinował to kim się staniemy. „Szalone Pasje” mówili mu głosiciele, on jednak wówczas przypominał im, że to herezja, posądzać złe bóstwa o tak olbrzymią władzę. „Podłe pochodzenie” prychali patrząc z góry Theranie, on jednak wskazywał na złych Theran, który osobiście oddał pod sąd. „Żądze” powiedział kiedyś jego Mistrz i tego argumentu Marlowe nie umiał już obalić. Dlaczego jednak, niektórych owe żądze pchały ku czynom wielkim i dobrym, zaś innych w otchłań zła? Na to jeszcze nikt nie udzielił t’skrangowi odpowiedzi.
Musiał jednak przyznać sam przed sobą, że żyje tylko dzięki temu światkowi. Przetaczali się po nim drobni opryszkowie, szaleńcy i wielcy manipulatorzy, nierzadko zostawiając na głowie kilka guzów, on zaś zawsze wracał do „Ostrygi” i sięgał po kufel piwa. Dziś jednak to wszystko miało się zakończyć. Po tym co uczyni, nie będzie już mógł  bez bólu oddychać powietrzem Urupy. Spojrzał jeszcze na raz na szare dachy i zrobił jedyną rzecz, jaką można było w tej sytuacji uczynić. Sięgnął po tytoń.
Gdy wchodził przez miejską bramę dobiegł go głos gońca: „Wielkaaaaa paradaaaaaa….”. Zapowiadał się fatalny dzień.

***

- Znalazłem go przed chwilą – mruknął Elssar – całe szczęście, że pan się zjawił.
Marlowe skrzywił się. Zapach ciała lezącego od kilku dni, na dnie rynsztoka, nie był akurat tym na co miał ochotę w ten podły poranek.
- Kto to? – spytał.
- Niejaki Jeboo – rzucił elf – próbował sprzedać po karczmach nadmiar trucizny. Chyba zostawił jej sobie trochę i chciał się nieco wzbogacić. Poza tym pracował dla ambasady Throalu, ale znalazłem przy nim to – elf pokazał na otwartej dłoni kilka teherańskich monet.
- No proszę – zagwizdał przez zęby Poszukiwacz – miał przyjaciół po obu stronach barykady. Albo po żadnej. Najgorsze z możliwych rozwiązań. Jak zginął?
- Chyba utopiony.
- Chyba?
- Ubranie jest całe, a w widocznych miejscach na ciele nie ma żadnych ran.
Marlowe przyglądał się uważnie swojemu uczniowi.
- Wyjmij naszego skrzydlatego przyjaciela z kąpieli i rozbierz go.
- Co??
- Rób co mówię, albo możesz szukać sobie nowego nauczyciela.
Elssar zamarł. Nigdy jeszcze nie usłyszał od mistrza czegoś takiego. O ile na początku miał ochotę zaprotestować, o tyle po tych słowach zupełnie skapitulował. Wszedł w breję po kostki i tłumiąc odruch wymiotnych wyciągnął Jeboo na wierzch. Potem zaczął ściągać z niego pokryte śluzem szaty. Ciało nabrzmiałe i rozdęte, było już zupełnie czarne. Elf dziękował Pasjom, ze nie zdążył dziś zjeść śniadania. Tylko dzięki temu zdołał dokończyć to o co poprosił go Marlowe.
- I co? Jest pan zadowolony? – zapytał z wyrzutem.
- Odwróć go na plecy – Poszukiwacz właśnie zapalał tytoń.
Elssar spełnił to o co prosił go mistrz i zamarł. Poczerniała na plecach, skóra zbiegała się w wielką lecz niezbyt głęboką ranę.
- Iiiiiii jak to?? – wydukał – Przecież ubranie nie było podarte. Jak go znalazłem pływał plecami do góry!
- No właśnie, jak to?
- Ktoś go zabił i ubrał w nowe szaty?
- Po co?
- Żeby…. Żeby… - myślał usilnie Elssar – żeby… ukryć przed nami sposób w jaki go zabito.
- Dokładnie Elssar – Marlowe odwrócił się i ruszył przed siebie – posłuchaj mnie uważnie. Pobiegniesz teraz do siedziby straży. Nie wiem co wymyślisz, ale… - t’skrang spojrzał na miejski zegar – za pół godziny mają przysłać swoich ludzi do „Ostrygi”. Nie wcześniej i nie później. Rozumiesz? Od tego może zależeć moje życie.
Elf nie zadawał żadnych pytań, puścił się biegiem w stronę ratusza.

***

Francessca wyglądała pięknie jak zwykle. Nawet gdy jadła jajecznicę, a kawałki potrawy zwisały jej z długiego pyska.
- Wiesz co was zwykle gubi? – zapytał Marlowe, po przekroczeniu progu „Ostrygi”. Byli tu zupełnie sami, wczesna pora nie sprzyjała licznej klienteli – Przyzwyczajenia. Nie odmówisz sobie jajecznicy zaraz po wschodzie słońca, prawda?
- Khooo czym tym mówisz? – zapytała Fechmistrzni przełykając ostatni kęs potrawy.
- O Fugerze i o tym wietrzniku imieniem Jeboo. I pewnie jeszcze o kilku innych.
- Co z nimi? – Francessca wyciągnęła dłoń w stronę kubka z winem, jednak Marlowe zauważył, że tuż obok leżała jej szpada.
- Ty mi powiedz.
- Marlowe, czyś ty się szaleju najadł? Co ty sugerujesz?
- Że ich zabiłaś. Na zlecenie Aulusa Fabera.
Francessca wstała przewracając krzesło i chwytając szpadę. Gdyby nie była zimnokrwistym t’skrangiem, jej twarz z pewnością zapłonęłaby rumieńcem.
- Nawet tobie nie pozwolę się obrażać w ten sposób. Nawet tobie Marlowe.
Poszukiwacz westchnął.
- Wiedziałem od samego początku. Korespondencja Fugera!
- ??
- Zapytałaś mnie o nią. Skąd mogłaś wiedzieć co Fuger trzyma w biurku. Nie zdążyłaś jej przeczytać, a to właśnie zlecił ci Aulus. Nie żadne zabójstwo. Stary bankier zginął przez przypadek. Zgubiła go zbytnia ciekawość.
Francessca milczała. Dłoń zacisnęła na rękojeści rapiera. Oddychała ciężko, a jej ogon to podnosił się to opadał, to zbliżał do ciała, to od niego odskakiwał.
- Potem zaś, sama z siebie ostrzegłaś Aulusa, że się do niego wybieram z „opieką Lochosta” na szyi. Naprawdę myślałaś, że ja który znam to miasto od podszewki, nie będę umiał sam znaleźć najsłynniejszego głosiciela? Powiedziałem ci o nim rozmyślnie. Wiedziałem, że Aulus służy Dis. Do tego lubi zmuszać innych do posłuszeństwa mocą swojego bóstwa i nie zawaha się mnie upokorzyć. Ale „opieka Lochosta” pozwala odbić każdy urok Dis, w tego kto go rzucił. Faber był zbyt dumny, aby zaryzykować to, że chociaż raz w życiu posprząta to swoje zakurzone biuro. Własnymi arystokratycznym rączkami.
A potem, gdy sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli zabiłaś Jeboo. Był dostawcą trucizny więc musiał zginąć. Orkiem który składał zamówienie prawdopodobnie zajął się sam Faber.
Miał wrażenie, ze Francessca uśmiechnęła się smutno.
- Dlaczego poszedłeś do kaeru?
- Aby utrzymać cię w przekonaniu, że jestem tylko głupim t’skrangiem. Aby dać ci ostatnią szansę na przyznanie się do winy. I aby… sprawdzić coś co nie jest już istotne.
- To… wszystko mogło być przecież zbiegiem okoliczności. Sam przyznaj. To tylko poszlaki. Przypadki.
- Przypadek to pseudonim Mynbruje, gdy ta chce pozostać anonimowa. Znasz historię o królu, trzech synach i czapkach?
- Kto jej nie zna – mruknęła Fechmistrzyni przesuwając się nieco w lewo.
- Mój mistrz opowiedział mi ją dwa razy. Po raz pierwszy jako zagadkę, gdy sprawdzał czy nadaję się na jego ucznia. Po razu drugi, gdy osiągałem czwarty krąg wtajemniczenia. Wtedy jednak ta historia skończyła się inaczej. Gdy brat krzyknął, że ma na głowie białą czapkę, król roześmiał się i podsunął mu lustro. Czapka była czarna!
- To jakiś nonsens! – ogon Francessci opadł na podłogę.
- Nie. Gdy królewicz przedstawił swój tok rozumowania, okazało się że przyjął błędną przesłankę. Milczenie jego braci nie było spowodowane tym, że sprawnie myśleli. Po prostu jednego z nich męczył kac po wczorajszej uczcie, zaś drugi miał kochankę z gminu i wcale nie chciał korony. Musiałby wówczas zrezygnować ze swojej miłości.
- Nie rozumiem.
- Życie to nie logika. Życie to nie równanie magów. Życie to nie prosta dwuwymiarowa zagadka. Życie to taka ilość historii, opowieści, żądzy, pobudek że nasz rozum nie jest sobie w stanie z nimi poradzić. Jednak nie wolno myśleć o nim jak o chaosie. Jeśli zatrzymać się na chwilę i obserwować ów pozorny chaos, czasem przez jedną tylko chwilę możemy dostrzec wzorzec Prawdy. Coś czego z czego żyjemy my Poszukiwacze. Zastanawia mnie tylko jedno, Francessco. Dlaczego? Dlaczego wzięłaś zlecenie od Aulusa. Przecież… - głos Marlowe’a zadrżał – przecież mieliśmy razem wrócić nad Ban.
- A jak myślisz ty filozofujący idioto? Z czego mielibyśmy się tam utrzymać? Z czego żyć? Za co kupić dom? Coś sobie myślał, że dalej będę wycierała tyłek, po bezdrożach za kilka srebrników, tropiąc ratując świat od zagłady? Mam tego dość! Chcę żyć swoim życiem, Marlowe. Chcę wreszcie żyć dla siebie, nie dla kogoś. Nie dla Barsawii. Nie dla Pasji! A do tego potrzeba pieniędzy!
- Wystarczyło mi o tym powiedzieć.
Francessca chciała coś jeszcze powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle.
- Nadal możemy tam wrócić – wydukała.
- Nie możemy. Zabiłaś dwóch Dawców Imion, a do tego mnie okłamałaś.
Fechmistrzyni uniosła szpadę, a jej usta wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu:
- Sprawiedliwy Marlowe! Brawo! Teraz poświęcisz swoją miłość na ołtarzu sprawiedliwości, co? Tak zrobisz? Bo wiem dobrze, że mnie kochasz. Przyznaj to.
- Jak zwykle masz rację.
- To zabij mnie tu i teraz, ty bezjajeczny głupcze!
Marlowe poczuł jak fala furii uderza w jego głowę. W ostatniej chwili zorientował się, że to podstęp. Ona usiłuje go sprowokować! Postąpił o krok i sięgnął za pas po swoją czarną broń, ale zatrzymał rękę w ostatniej chwili. Musi być silny. Musi oprzeć się jej magii. Jeszcze sekundę. Jeszcze moment. Na jego czoło wystąpił pot, ręka niebezpiecznie zbliżyła się do rękojeści broni i… nagle gniew odpłynął. Udało się!
Francessca skrzywiła się. Stanęła w rozkroku i uniosła szpadę. Nagle pochyliła głowę do przodu. Marlowe kątem oka zobaczył jakiś błysk i odruchowo skoczył w bok. Wpadł na drewniany stół, gruchocząc go ciężarem ciała. Zatruta strzałka, rzucona ogonem znad głowy, minęła go o włos. Spróbował się przeturlać, ale przeciwniczka była szybsza. Zatrzymała ostrze szpady tuż obok szyi t’skranga.
- Jesteś niezły. Fugera i Jeboo zabiłam trucizną, dla ciebie jednak przeznaczę szlachetniejsze ostrze. To będzie mój hołd. W końcu jestem Fechmistrzynią.
- Radziłbym pani to rzucić – głos który rozległ się zza pleców kobiety nie należał do kogoś kto uznawał jakikolwiek sprzeciw. Francessca odwróciła się. Cztery wymierzone w nią kusze miejskich strażników, stanowiły argument, jakiemu Fechmistrzyni musiała ulec.

***

- Proszę, proszę któż to się pofatygował do biednego Marlowe'a.
- Przestałbyś kpić. Właśnie uratowałem ci życie – odpowiedział dowódca straży gdy zostali już sami.
- Doskonale sobie radziłem – rzucił t'skrang z uśmiechem.
- Tiaaaa – człowiek posłał mu mordercze spojrzenie.
Trwali tak chwilę mierząc się wzrokiem. Nie raz i nie dwa, występowali przeciw sobie, teraz jednak grali w jednej drużynie. Trzeba było odłożyć na bok wszystkie niesnaski.
- Jest jeszcze jedna sprawa – zaczął Marlowe.
- Tak? Może wyjdziemy na zewnątrz.
Poszukiwacz Prawdy skinął głową. Gdy znaleźli się na ulicy zapytał:
- Nie miałeś u siebie, jakiegoś otrucia? Tajemniczy napastnik, gwałtowna śmierć? Coś co szybko zabija?
- Myślałem, że to już koniec – zafrasował się strażnik. Potarł brodę, usilnie nad czymś myśląc. Wreszcie przecząco pokręcił głową.
- Zabici strzałkami do rzucania? - drążył dalej Marlowe.
Dowódca straży chciał zaoponować, ale nagle zatrzymał się gwałtownie w pół kroku.
- Dziś rano! Dziwna sprawa. W sumie nic takiego, ale... - szybko wyrzucał z siebie krótkie zdania – Gospoda pod Złotym Kurem. Kilka dni temu melduje się jakiś dziwny ork.
- Dziwny?
- Nie przerywaj. Tak go opisał karczmarz. Nie umiał tego określić, ale powiedział „dziwny”. Dziś rano ork opuszcza gospodę. Karczmarz, Chudy Tyrwel, znasz go? Jak zwykle zagaduje klienta. Pyta o plany na dalszy pobyt w mieście. I ork sięga po strzałki do rzucania. Nic nie mówi, ale Tyrwel twierdził, że widział śmierć w jego oczach...
- Cóż za poezja.
- Marlowe!
- Dobrze, dobrze już nie przerywam.
- Ork wykłada na stół throalską monetę. Każe Tyrwelowi rzucać. Mówi: „Król to twoja śmierć, złoto to odpowiedź na pytanie”. Tyrwell rzuca i wypada złoto.
- Zawsze miał fart.
- Ork stwierdza, że przed południem ma spotkanie z poszukiwaczami z miasta w ambasadzie Thery i odchodzi. Tyrwell przerażony biegnie do straży. Nie wie nawet co go przeraziło  cały jest roztrzęsiony.
- Kiedy to się stało? - zapytał Marlowe, ważąc słowa.
- Rankiem.
- Chigurh. To na pewno on. Tylko po co do ambasady Thery?
- Znasz go?
- Niestety. Najniebezpieczniejszy zabójca jakiego spotkałem. Nienawidzi Theran
- Jeśli chce zabić ambasadora, to ja mu nie będę przeszkadzał – zaśmiał się Tirul.
- Nieeee – Poszukiwacz nie wydawał się przekonany – On zawsze mówi prawdę. Ma z tym jakiś problem. Jeśli powiedział, że ma tam z kimś spotkanie, to tak jest. Tylko dlaczego ambasada, jeśli to Dawcy Imion z miasta?
Strażnik coś powiedział, ale jego głos zginął w hałasie jaki uczynił przelatujący właśnie powietrzny okręt. Marlowe zadarł głowę i zamarł.
- Okręt! - krzyknął.
- No tak, ale co to...
- Gdzie trzymają te prototypowe latające łodzie? – t'skrang doskoczył do towarzysza.
- A bo ja wiem? Pewnie... w ambasadzie!
- Ułożył sobie drogę ucieczki! - krzyknął Poszukiwacz i puścił się biegiem w stronę therańskiej placówki.

***

- Muszę dostać się do ambasady! - krzyknął Marlowe po raz trzeci, ale oparty o ścianę strażnik nadal go ignorował. Patrzył tępo przed siebie, jakby nie zauważał t'skranga.
- Od tego zależy życie ambasadora!
Brak reakcji.
- I los waszego okrętu.
Brak reakcji.
- Pies jebał Wielką Therę!
Brak reakcji.
Marlowe uczynił krok do przodu i klepnął strażnika w ramię. Ciało osunęło się wzdłuż muru i uderzyło o bruk. Powyżej kostki trupa, Poszukiwacz ujrzał pierzastą strzałkę.
- Robisz się nieostrożny – mruknął do siebie patrząc w głąb pałacu. Potem zerknął przez ramię i pewnym krokiem wszedł do środka.
Dwa kolejne trupy znalazł na środku korytarza. Zwykli therańscy urzędnicy, którzy przypadkiem znaleźli się w przejściu. Było cicho, tylko z jednego pokoju dochodziły
dźwięki przytłumionej rozmowy. Marowe zbliżył się do niego i lekko pchnął drzwi. Aulus Faber leżał na ziemi, z rozciętego łuku brwiowego płynęła krew. Jakieś dwa kroki od elfa, stał, odwrócony plecami do drzwi lecz barczysty ork:
- … król to śmierć, złoto to życie – powiedział chrapliwym głosem.
Theranin wykonał nieokreślony ruch dłonią i w powietrzu zaświeciła złota moneta. Gdy z plaśnięciem upadła na ziemię, elf spojrzał na nią i jęknął opadając na plecy. Marlowe sięgnął za pas, lecz zrobił to tak nieumiejętnie że ork musiał go usłyszeć. Chigurh nie odwrócił się, ruszył biegiem do okna i nim Poszukiwacz zdołał pomyśleć, ork skoczył na parapet. Przerzucił ciało na drugą stronę, chwycił się jakiegoś rzeźbionego występu i podciągnął znikając t'skrangowi z oczu. Marlowe podbiegł do okna i wychylił się. Ork z prędkością małpy piął się ku górze, pokonując kolejne piętro.
- Dach - wyjęczał z ziemi Aulus – Okręt.
- Jasna cholera – Marlowe w dwóch susach wyskoczył na korytarz. Ruszył biegiem ku schodom, przewracając nadbiegającego strażnika. Chwycił rzeźbioną poręcz i zatrzymał się na chwilę żeby złapać oddech. Faber krzyczał coś ze swojego pokoju, na korytarzu pojawiło się kilku strażników. Trzeba było ruszać ku górze. Przeskakiwał po dwa schodki, obawiając się że nie zdąży. Perlisty pot wystąpił mu na czoło, oddech stał się krótki i urywany, serce waliło jak młot. Gdy wbiegał na drugie piętro usłyszał huk silników ogniowych. W szaleńczym pędzie, przeskoczył ostatni stopień i uderzył barkiem w drzwi, nawet nie łapiąc za klamkę. Na całe szczęście, zamek puścił i Marlowe wypadł na zewnątrz. Okręt był już w powietrzu. Chigurh za niewielkim sterem właśnie ustalał kurs. T'skrang ujrzał jego tępo ciosaną brzydką twarz, duże wyłupiaste oczy i wielkie rozciągnięte w parodii uśmiechu usta. Poszukiwacz nie wahał się, wyszarpnął Czarną Broń, wycelował i pociągnął za spust. Huknęło i na chwilę dym przesłonił mu widoczność. Gdy silny wiatr rozwiał chmurę pyłu, Marlowe ujrzał niewielką dziurę w pokładzie okrętu. Statek mimo to wzniósł się jeszcze kilka metrów i ruszył na zachód. Dopiero po jakimś czasie zaczął tracić wysokość i opadać. Wreszcie zniknął mu z oczu, przesłonięty posępnym budynkiem ambasady Ludów Zza Morza. Chwilę potem powietrzem wstrząsnęła eksplozja. T'skrang uśmiechnął się i odwrócił. Chciał zrobić krok naprzód, ale w stronę jego piersi wycelowano trzy ostrza.
- Naruszyłeś przestrzeń imperium therańskiego! - wysyczał strażnik – Pójdziesz z nami!

***

To miała być kradzież ich (krótkiego) życia. Kilka kilogramów słodyczy. Elfie żelki i ciągutki, krasnoludzkie chlebki cynamonowe, słodkie wodorosty t'skrangów. Starczyłoby tego na rok! No i zazdrościłyby im wszystkie gangi z okolicy!
Rob miał podejść do wędrownego sprzedawcy słodyczy i poprosić o trzy jabłka w karmelu. Potem zaś zacząć wybrzydzać. A to, że owoce za małe, a to karmel za ciemny, a to posypki za dużo. Tak, aby w końcu stary ork wyskoczył zza swojego wózka. Wtedy młody elf miał kopnąć rogatego kramarza w przyrodzenie i zacząć uciekać. Gdyby tylko ork pozostawił wózek, do akcji wkraczała S'ytnhia. Dziewczyna twierdziła, że bez kłopotu namówi, zaprzężonego osła, aby pędem ruszył w stronę ich kryjówki. Nie do końca jej wierzyli, ale musieli przyznać że wszystkie bezpańskie psy i koty, słuchały jej bez najmniejszego sprzeciwu. Tzzri'd miał stać na rogu i obserwować czy nikt się nie zbliża. Na początku narzekał, bo przyjemność żadna i udział w łupach najmniejszy, ale cóż było robić?
Zapowiadało się, że wszystko pójdzie jak z płatka. Rob właśnie wsadził brudnych paluch do naczynia z karmelem, twierdząc że nie kupi bez spróbowania. Tzzri'd widział jak twarz orka przybiera purpurowy odcień, a usta układają się do krzyku, gdy nad wszystkimi zaległ cień. Therańska prototypowa łódź latająca, którą tak bardzo chcieli zobaczyć właśnie przemknęła nad ich głowami, kierując się prosto w park. Tzzri'd zareagował instynktownie:
- Chodu! - ryknął i pobiegł ulicą w dół.
Dopędzili go przy najbliższym skrzyżowaniu.
- Zabiję cię! - krzyknęła Synthia, a jej oczy błyszczały od gniewu – Już go mieliśmy!
Nie zdążył jej odpowiedzieć. Właśnie zbliżali się do niewielkiego parku. Znali to miejsce dobrze, nie raz, nie dwa bawili się tutaj jako dzieci. Tzzri’d chciał coś odpowiedzieć dziewczynie, ale poczuł jak ziemia drży pod jego stopami. Cała trójka zatrzymała się w pół kroku. Kula ognia, która wyrosła na ich oczach pochłonęła stary park w jednej sekundzie. Skryli się za niewielkim murkiem.
- Zawadził o brzozę! - krzyknął Rob.
- Chyba cię pogięło? Taki statek o brzozę? – Tzzri'd zobaczył go pierwszy i czuł się w tym temacie ekspertem – To na pewno sprawka krasnoludów. To był ZAMACH! – dokończył grobowym tonem.
Rob chciał jeszcze coś powiedzieć, ale wtedy z parku wytoczyła się jakaś postać. Mężczyzna słaniał się, był osmalony, ale żył! Synthia krzyknęła przerażona i wtedy postać odwróciła się w ich stronę. Ujrzeli brzydką twarz orka, niewiele różniącą się wprawdzie, od typowej facjaty przedstawiciela tej rasy, ale budzącą jakieś pierwotne przerażenie.
- Daj mi swoją koszulę – wychrypiał wyciągając dłoń w stronę Tzzri'da. Zobaczyli, że druga ręka rozbitka jest wygięta pod jakimś dziwacznym kątem. - Zapłacę – dodał ork.
Tzzri'd byłby rzucił się do ucieczki, ale poczuł jak Synthia wtula się w jego ramię. To dodało mu odwagi. Delikatnie odsunął dziewczynę i jednym ruchem ściągnął okrycie.
- Zwariowałeś? - szepnął Rob, ale kolega rzucił mu jedynie pełne pogardy spojrzenie. Wtedy jeszcze wątpił w to, że ta zamiana się opłaci. Nawet złota moneta, którą rzucił mu tajemniczy ork, go nie przekonała. Dopiero gdy wieczorem Synthia wreszcie pozwoliła mu się pocałować, a potem włożyć ręce pod bluzkę, zrozumiał że było warto. Znaczyło to dla niego więcej niż kilka czerwonych pręg na tyłku, jakie sprawili mu rodzice, gdy wrócił do domu bez koszuli.
Tymczasem ork podarł materiał i sporządził z niego prosty temblak. Rzucił młodym adeptom złodziejskiego fachu przerażający uśmiech i spokojnie ruszył w stronę portu. Strażnicy pojawili się w parku, chwilę po tym gdy zniknął za rogiem.

***

Elssar milczał, gdy jego mistrz zamawiał pierwsze piwo. Milczał też przy trzecim i przy szóstym. Wiedział, że w takiej sytuacji nie ma sensu o nic pytać. Marlowe albo sam wszystko wyjaśni, albo nie powie już nic do końca dnia. I właśnie wtedy, gdy elf już pogodził się z myślą, że nigdy nie dowie się, co robił jego nauczyciel w therańskiej ambasadzie, t'skrang podniósł głowę i jakby wyrwany ze snu zapytał:
- Elssar... Chciałbyś zobaczyć jezioro Ban?
Elf zaniemówił. Chwilę trwało nim zebrał myśli i odpowiedział:
- No jasne!
T'skrang pokiwał tylko głową.
- Zatem pakuj się. Ruszamy z rana.
- Ale dlaczego? – drążył elf.
Marlowe patrzył gdzieś ponad jego ramieniem:
- Obiecałem komuś – powiedział i westchnął cicho.

Offline

 

#14819 2013-11-16 17:21:57

Eyeden

Morderczyni w bikini

Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 4418
Punktów :   11 

Re: Sesja

[zajebiste Igor ]

Eyeden trwała w bezruchu niemal przez całe opowiadanie. Po wysłuchaniu historii otworzyła usta kilka razy jakby chciała o coś zapytać ale w rezultacie je zamknęła i nie odezwała się ani słowem.
Patrzyła tylko na Marlowa i zerkała od czasu do czasu na jego młodszego towarzysza.

Offline

 

#14820 2013-11-16 18:31:57

 Ivvan

Wóda dziwki i sztylety

Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 3895
Punktów :   11 

Re: Sesja

[opowiadanie zajebiste a moja opinia nie ma nic wspólnego z entuzjazmem Ivvana ]

Ivvan był w tragicznym humorze. Uwolnienie Eyeden tylko na chwilę poprawiło mu nastrój jednak widać było, że z elfem nie jest dobrze. Dlatego chyba opowieść Marlowe'a nie zrobiła na nim wrażenia. Jedyne co go teraz interesowało to przyszłość która nie zapowiadała się kolorowo.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl